Jesteś tutaj
Home > MyBlog > Przemyślenia > Przekleństwo nadmiernej empatii

Przekleństwo nadmiernej empatii

Od zawsze miałem niezwykle wyostrzoną empatię, czyli umiejętność wczuwania się w przeżycia nie tylko ludzi, ale zwierząt i roślin (jak ja sobie te przeżycia wyobrażam). Z jednej strony nienawidzę tego przekleństwa, z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że musi to służyć jakiemuś celowi – jakiemu? Mam kilka teorii, ale tak naprawdę nie wiem.

Między chłodem a wulkanem

Jeśli wyobrazimy sobie poziomą linię a pośrodku niej normalność, to będziemy mieli dwa odchyły od normy. Jeden to psychopatia, czyli całkowity brak empatii (ponoć psychopaci umieją ją uruchamiać aktem woli, kiedy im się to przydaje do oszukania kogoś), a po drugiej stronie nadmierna empatyczność. Ezoteryka opisuje to za pomocą pojęć zewnętrznych istot, które „pomagają” nam w życiu. Psychopata to człowiek „opętany” przez „krokodyla”, a nadmiernie empatyczny człowiek to ten, który zaprosił na pokład „ducha wejściującego”. Opisuje to Andrzej KLIK i naprawdę warto to przeczytać. Jak bardzo te zjawisko wzburza ludzi, pokazuje moje forum gdzie poruszony temat zakończył się solidną, kilkudniową awanturą i pięcioma banami.

W naszym społeczeństwie psychopata ma znaczną przewagę nad zwykłym człowiekiem, a monstrualną nad takimi egzemplarzami jak ja. Może bez emocji i żadnych wątpliwości iść w kierunku który sobie wyznaczył, nie zważając na obietnice, przysięgi i jakąkolwiek lojalność – wybiera tylko to, co jest dla niego korzystne. Tacy jak ja, mają już znacznie gorzej.

Elastyczniejszy moralnie pragnę być

Nie mogę kogoś oszukać ani okłamać w ważnej sprawie (Paniom w sprawie atrakcyjności kłamałem, kłamię i będę kłamał), ponieważ wyobrażam sobie jego zawód, cierpienie spowodowane moim oszustwem. On oczywiście może nie cierpieć, ale skoro ja bym cierpiał, taką sobie tworzę wizję. Psychopata nie wyobraża sobie uczuć oszukanego, ponieważ ma je wiadomo gdzie. Normalny człowiek też sobie to wyobrazi, ale będzie to obraz znacznie mniej nacechowany emocjami, mniej obciążający. Czyli obietnicy dotrzyma, ale gdy będzie ona go zbyt mocno uwierać, zrezygnuje z niej – ja nie. Mi trzeba będzie dużo mocniej czymś zagrozić. I nie robię tego ze szlachetności, tylko dlatego że muszę, co wielokrotnie było dla mnie bardzo nieopłacalne i wręcz niebezpieczne. Tak więc nie chełpię się swą wybitną moralnością, a ukazuję że jest ona wynikiem presji. Czy bez niej byłbym moralny? Nie wiem. Na pewno byłbym nieco elastyczniejszy.

Np. w młodości jak państwo wiecie, byłem bardzo strachliwy, bałem się panicznie bić. Jednocześnie nie umiałem się „zakręcić”, by mieć silniejszych kolegów. W efekcie ganiali mnie osiedlowi dresiarze. Bałem się postawić, a jak raz postawiłem ważącemu tyle co moje dwie nogi małolatowi, cała ekipa osiedlowa mi pokazała że nie wolno. Ale gdy mój kolega miał kłopoty z jeszcze mocniejszą ekipą, wziąłem „sprzęt” i poszedłem z nim żeby mu krzywdy nie zrobili. Później chodziłem prosić starszego sąsiada, żeby mu pomógł – nigdy bym tego nie zrobił dla siebie i nie zrobiłem.

Od lamusa do lubianego pisarza

Oczywiście gdy „kolega” stał się mocny, nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Kręcili go starsi, silniejsi, półświatek, a ja byłem „lamusem”. Piszę to by ukazać Państwu, jak działa chorobliwa empatia – byłem w stanie dla kogoś zrobić coś, czego się panicznie bałem, ale dla siebie nigdy tych mocy nie uruchamiałem. Gdybym tę siłę miał skierowaną na swoje cele, szybko bym poustawiał prymitywne środowisko w którym przebywałem. Jakby się nie udało pięścią, to wziąłbym nóż albo młotek, i żadna siła by mnie nie powstrzymała. Jednak nie miałem takiej motywacji, nie umiałem skierować tej potężnej mocy na swój użytek. Empatyczna osoba ma moc, ale udziela jej innym. Psychopata udziela jej sobie a normalny człowiek rzadko z niej zdaje sobie sprawę. Czyli w jakiś popieprzony sposób jestem obdarzony darem, którego wykorzystanie wymaga niezwykłej pracy nad sobą. Mi póki co się nie udało, ale nie tracę nadziei że zrzucę z siebie te po tysiąckroć przeklęte jarzmo.

Psychopatia i empatia to olbrzymi potencjał, ale różnie ukierunkowany. Odkryłem to ileś lat temu, gdy zaczałem pracować z ludźmi przez skype. Uruchamiałem w sobie taką siłę, która w jakiś sposób wpływała na ludzi z którymi rozmawiałem. Ale gdy sam miałem problem, byłem bezradny jak dziecko.

Pomagać trzeba umieć

Oczywiście ludzie chętnie korzystali z tej siły, ale odwdzięczyć się nie chcieli, a ja wstydziłem się prosić. Po jakimś czasie bezwzględnej eksploatacji moich zasobów, miałem dość. Co ciekawe, ludzie którym pomaga się za darmo, po jakimś czasie zaczynają Cię nienawidzić. Jeśli zapłacą, szanują Cię, poważają. Człowiek który czerpie ode mnie za darmo wiedzę i energię by uruchomić zmiany w swoim życiu, głęboko w sobie czuje się upokorzony, zeszmacony – bo wszystkie prawa wszechświata to wzajemna wymiana, a nie kompulsywne branie do siebie, co jest wyrazem świadomości braku. Te uczucie upokorzenia z czasem dochodzi do świadomości biorcy, który zaczyna je projektować na dającego za darmoszkę naiwnego „dobrodzieja”.

Gdy ktoś płaci, czuje że jest w naszej relacji mi równy – ja mam wiedzę i energię, a on daje pieniądze bym mógł zjeść, ubrać się, opłacić prąd i internet. Czuje się przeze mnie doceniony, szanowany – ponieważ biorąc od niego pieniądze, wiem że go stać, czyli mam go za człowieka godnego, płacącego za zaspokojenie swoich potrzeb. Pomaganie za darmo to naplucie komuś w twarz – i musiałem znieść wiele obelg i nieprzyjemności, żeby to zrozumieć. Jeśli daję Ci za darmo, to znaczy że mam Cię za nędzarza, biedaka. A każdy człowiek coś ma, czym może się odwdzięczyć. Niekoniecznie pieniądze; może dać swój czas, coś zrobić, zareklamować moje usługi. No ale większość ludzi nie chce, mówiąc że skoro za darmo dostałeś, to za darmo oddaj. Może i dostałem pewne talenty za darmo, ale ich wyłuskanie i szlifowanie zajęło mi wiele lat i zasobów. A mogłem zamiast tego sobie pochlać, pobawić się, narobić dzieciaków.

Sztuka mówienia nie

W końcu przyszedł czas, kiedy nauczyłem sie odmawiać i nie reagować gdy ktoś mnie prosił o pomoc. Z początku było trudno, gdyż wielu ludzi wzbudza poczucie winy, bierze na litość – często nieświadomie. Sa to wykształcone w dzieciństwie odruchy, które działały na rodziców – przenoszą je więc w dorosłe życie, by je sobie ułatwić czyimś kosztem. Ale nauczyłem się czuć w porządku, gdy odmawiam błagającemu mnie o pomoc człowiekowi – tacy później przylepiają się jak rzep do psiego ogona i nie chcą puścić, a jak nie wytrzymasz ich wiecznych problemów, zrobią Ci każde możliwe świństwo. To może czytelnikom wydać się dziwne, nieprawdopodobne, bo i ja w to nie wierzyłem. Pierwszy raz tak było, drugi, trzeci… w końcu zrozumiałem że to nie przypadek. Nie biorąc pieniędzy, nie szanujesz tego człowieka, a on Ci tego nigdy nie zapomni. Ot, ludzka natura. Twierdzenie „masz miękkie serce, to miej twardą dupę” nie wzięło się znikąd.
Z drugiej strony wielu ludzi było wobec mnie hojnych, mam skróconą listę sponsorów (prawy górny róg) więc widać doskonale ilu mnie czyta ludzi godnych, szanujących siebie, nie robiących z siebie żebraków. Dobrze im w życiu będzie (a przynajmniej tak chciałbym).

Niestety, nikt nas nie uczy że dawać trzeba umieć – dawanie to nie tylko pieniądze, ale nasz czas, energia, pomysły. Jeśli cokolwiek z tej listy komuś dajesz, to ta osoba się przyzwyczaja – gdy przestaniesz dawać, ma poczucie że ją okradłeś, zraniłeś i zaczyna się mścić. Najlepiej odkryć w sobie życzliwość i miłość, oraz nią emanować. To można dawać bez ograniczeń, bo im więcej dajemy tym więcej otrzymujemy -ale tylko to i nic więcej.

Daj tylko wtedy, gdy coś masz

Dawanie ma wypływać z poczucia wdzięczności i dostatku – wtedy dostaniesz dużo większy zwrot. Dawanie z litości, pod wpływem presji cwaniaczka, zrobi z Ciebie nędzarza. Ja już dawno zauważyłem, że gdy mam poczucie nadmiaru i się dzielę, zawsze natykam się na dziwne „przypadki” które mi dają znacznie więcej niż dałem. Dlatego gdy wypełnia Cię poczucie biedy, nie dawaj bo sobie zaszkodzisz. Gdy czujesz wdzięczność, podziel się tym co masz, niekoniecznie pieniędzmi. Ja np. lubię o kimś tu i tam szepnąć dobre słówko, co jest właśnie dawaniem, dzieleniem się. Czasem daję też pieniądze na cele, o których nie chcę pisać. Daję gdyż mam wtedy przyjemne poczucie, że stać mnie. Te uczucie się zawsze realizuje później w cudowny sposób.

Sami więc widzicie, że traktowanie ezoterycznych porad (daj a będzie Ci dane), nie jest wcale takie jednoznaczne. Można się nieźle na nich przejechać, jeśli nie rozumiesz jak działają te prawa. To samo tyczy się wybaczania, miłosierdzia i wiary – no ale to nie miejsce i czas by o nich pisać.

IBS – intensywne bardzo sra…

Jak wiecie mam dwie główne choroby; Astma i IBS. Astygmatyzmu nie wliczam, bo w sumie można to operacyjnie wyleczyć. A czy wiecie jaką moc ma podświadomość, którą ma każdy z nas? Opisałem to w książce „Stosunkowo dobry” na przykładzie bardzo rzadkiego zaburzenia psychiatrycznego nazwanego „osobowością wieloraką”. Gdy poddać człowieka potężnej traumie, wystawić go na działanie bodźców wywołujących u niego nieludzki strach, niekiedy umysł w formie obrony tworzy kilka różnych osobowości. Co ciekawe, jeśli mieliśmy uczulenie na cokolwiek, a druga osobowość wierzy że go nie ma, to nasz organizm nie zareaguje na uczulenie. Wymieniane są przedziwne fenomeny u osób z tym zaburzeniem, takie jak zmiana ostrości widzenia, zmiana głosu, olbrzymia różnica w sile fizycznej, różnice w pamięci, charakterze, wydajności umysłowej i fizjologicznej, zmienia się nawet płeć (oczywiście tylko w osobowości). Polecam poczytać o tym, by zauważyć że takie właśnie mamy możliwości. Przecież inna osobowość to tylko program w mózgu – a potrafi w niewiarygodny sposób wpływać na fizjologię. Opisuję to wszystko bardzo dokładnie w książce „Stosunkowo dobry”.

To nam pokazuje, że to w co wierzymy, to z czym się utożsamiamy, wywiera potężny wpływ na nasze ciało i umysł. Nawet w nowym testamencie czytamy co mówił Jezus o wierze – jak potężną jest siłą, która może zmienić dosłownie wszystko. Kiedyś czytałem o treningu ciężarowców, którzy wizualizując że podnoszą wielki ciężar, mieli znaczny przypływ siły. Wizualizacja w sporcie na najwyższym poziomie to konieczność, pisze o tym nawet Pavel Tsatsouline – ćwicząc coś, napinając pośladki, brzuch i stopy z dłońmi, zwiększamy siłę o 30% wg. jego badań, oraz zaleca wyobrażanie sobie energii w rękach, która pomaga nam z ciężarem – poucza żeby nie lekceważyć potężnej mocy wizualizacji. A to nie jest facet, który rzuca słowa na wiatr.

Coś nas potężnie ograniczyło

Wszyscy znamy osoby, które dużo jedzą a nie tyją – a znamy i takie, co jedzą mało a tyją. Oczywiście to zasługa hormonów, więc śmiało można założyć, że druga osobowość grubasa po traumie, wierząca że ma wysoką przemianę materii, mogłaby tak zmienić pracę organizmu że chudłaby w niezwykle szybkim tempie. Można by tak zrobić z nabywaniem masy mięśniowej i wieloma innymi parametrami organizmu, np. powiększeniem penisa, piersi czy może nawet zwiększeniem wzrostu. Oczywiście trudno to zbadać, bo niby jak? Ciało może rosnąć, może odrosnąć noga, mogłyby wyrastać nowe zęby – ciało ma taką możliwość, ale jest ograniczone przez genetykę. Przecież po wypadnięciu mleczaków rosną nam zęby – mogłyby kolejny raz, gdyby nie ograniczała tej możliwości informacja genetyczna. Ktoś/coś zaprogramowało nasze ciała – nawet za starzenie odpowiadają geny, czyli gdyby nie śmierć w wyniku urazu mechanicznego, na pewno moglibyśmy żyć kilkaset lat.

Czyli ktoś określił ile mamy żyć, co może się zregenerować a co nie. Genetycy próbują te zagadki rozwikłać, więc kiedyś na pewno będziemy świadkami wielu ciekawostek. Powstaje tylko pytanie, czy psychika człowieka wytrzyma życie dwieście lat, skoro mi znane kilkudziesięcioletnie, zdrowe osoby przypominają umysłowo beton. Być może to jest tak, że procesy starzenia i dłuższe życie jest opcją, która uaktywnia się gdy wzrośnie nasza świadomość. Wtedy życie miałoby sens. Ale zwykły człowiek żyjący na huśtawce sinusoidy – od napięcia i poczucia braku (głód, brak seksu, żądza pieniądza i przedmiotów) do ich zaspokojenia, po co ma żyć osiemset lat? Prawdopodobnie strasznie by cierpiał – no ale to są tylko dywagacje.

Dla was wystarczy…

Tak naprawdę do końca nie wiemy jaka jest moc podświadomości nad naszym ciałem. Czytałem że jest klinika, gdzie za pomocą hipnozy powiększają biust – czyli podświadomość ma na to wpływ. Mówi się o tej metodzie w zwiększaniu obwodu penisa – nie sprawdzałem. To co jest, na moje czytelniczki wystarczy.

Teorie spiskowe mówią, że iluminaci/sataniści od wieków tworzą sobie niewolników wykorzystując taki właśnie mechanizm. Dzieci się porywa (bardzo dużo ich ginie na świecie), a później trzyma w swoich placówkach, gdzie poddaje je niezwykle silnym urazom psychicznym; np rzuca do jamy z pająkami czy wężami, albo gwałci i torturuje w bestialski sposób. Większość umiera, a nieliczne wytwarzają nowe osobowości które ich psychiatrzy programują na nowo.
A czymże jest nasza osobowość? Zaprogramowanym przez społeczeństwo, jego zasady i prawa komputerem. Co osiągają dzięki temu? Np. idealnych zabójców, którzy po zbrodni przełączają osobowość, nie wiedząc co zrobili i normalnie żyjąc. Idealnych kochanków, kolejnych katów do miejsca gdzie trzeba robić ohydne rzeczy. A gdy kogoś takiego złapie policja? Uruchamia się osobowość samobójcy i człowiek się zabija. Zastosowań jest wiele – i skoro są takie możliwości, na pewno są ludzie którzy tak czynią. Wiemy że porywa się dzieci dla organów, to są fakty – więc co takich ludzi powstrzymałoby przed właśnie taką nieprawdopodobnie zyskowną działalnością? Nie takie rzeczy robiono w obozach koncentracyjnych – w Niemczech i ZSSR, a jednostka 731 nadzorowana przez demonicznego dr Ishi? To są fakty do czytania w książkach od historii, a nie s/f. Niestety, dzieci zawsze były pożądane do ceremonii satanistycznych, zresztą nie tylko. Kto czytał o dr Mengele, ten wie że uwielbiał robić eksperymenty na dzieciach bliźniakach, kończących się przeważnie kalectwem bądź śmiercią. Np. jeden bliźniak był w jednym pomieszczeniu, zabijano te dziecko – i obserwowano drugie, które o śmierci nie wiedziało. Albo krępowano rączki drutem, by stały się całkowicie niesprawne. Obrzydliwe – ale pokazuje że takie rzeczy się robiło, robi i będzie robić.

Piekło na ziemi już było

Nawet teraz sprawdzają się tezy wyśmiewanego Davida Icke, który od lat pisał i mówił o pedofilii i mordach na dzieciach, których dokonują arystokratyczne rody w UK. No i co się okazało? Prowadzą tam oficjalne śledztwo w sprawie pedofilii na szczytach władzy. Wszystko jest w sieci na oficjalnych portalach (onet, wp), niestety bardzo mało nagłośnione, wiadomo o co chodzi.

Dlatego jeśli jest to możliwe, na pewno było to testowane. Żadna władza nie zrezygnuje z ludzi, którymi można sterować zgodnie ze swoją wolą. Dlatego też mówi się o ludziach robiących zamachy terrorystyczne albo strzelających w tłumie, że często są owocami takich właśnie eksperymentów. Na ile jest to prawdą, trudno powiedzieć. Wzbudzanie strachu zamachami w obywatelach ma duży sens, bo wtedy można ich coraz mocniej kontrolować w imię zapewnienia bezpieczeństwa – aż do czasu gdy obudzimy się w ZSSR bis, nieludzkim piekle na ziemi. To już było, istniało – inaczej niż piekłem tego potwornego eksperymentu nie można nazwać. Nie powiem jaka nacja te w pełni legalne ludobójstwo prowadziła, bo nie chcę mieć łatki antysemity. Nie byli to jednak czukczowie.

Wiara zmienia życie

Jeśli nasza podświadomość uwierzy w coś, zaczyna nam to ukazywać w postaci zmian ciała, pecha bądź farta, nastrojów i stanów emocjonalnych. Dlatego właśnie od lat piszę, by unikać kościołów (programowanie podświadomości poczuciem winy, wiarą w konieczność cierpienia), filmów sensacyjnych i horrorów, a także dużych ideologii (w okultyźmie egregory), które żywią się naszymi emocjami. Bo nasza podświadomość zaczyna w to wierzyć, traktuje fikcję jako prawdę – a my doświadczamy „losowych” strat i tragedii.

I teraz dochodzimy do sedna tekstu.

Papuguję

Już dawno temu zauważyłem, że naśladuję ludzi. Ich głos, mowę ciała, charakterystyczne gesty. Naśladuję, a kiedy zdam sobie sprawę że to robię, mogę wtedy zachowywać się inaczej. Gdy idę ulicą, łapię się na stylu chodzenia kilku moich znajomych – gdy chodzę w domu, naśladuję pewną znaną mi staruszkę, która ma problemy z chodzeniem. Nawet mówię i reaguję jak charakterystyczne osoby – dopóki nie zauważę tego i nie wrócę do własnego stylu chodzenia i reagowania na różne bodźce. To oczywiście znana sprawa, zacytuję Adama Altera: „Nawet dziesięciomiesięczne niemowlęta kopiują innych, co skłania psychologów do wniosku, że sztuka naśladownictwa jest naszą wrodzoną formą zacieśniania więzów międzyludzkich, rodzajem społecznego spoiwa, co nazywa się w psychologii efektem kameleona.”

Wklejam z wikipedii: „Neurony lustrzane – grupy komórek nerwowych (neuronów), które uaktywniają się podczas wykonywania pewnej czynności lub obserwowania jej u innych osobników. Neurony lustrzane odkryto w mózgu małp i człowieka. Podejrzewa się, że dzięki nim osobnik na widok pewnej czynności jest w stanie niemal natychmiast odgadnąć intencje innego osobnika nie tylko tego samego gatunku. U człowieka odpowiadają prawdopodobnie również za zdolność do rozpoznawania cudzych emocji i intencji wyrażanych niewerbalnie, czyli empatię oraz współczucie.”

Chodzę jak staruszka

No i co dalej? Same ciekawostki jak dla mnie. Wiemy już dzięki zaburzeniu psychicznemu, osobowości wielorakiej, jak potężną moc ma wiara na nasze ciało. Wiemy też, że naśladowanie jest czymś zwykłym dla normalnych i empatycznych ludzi. Czy ma na mnie wpływ staruszka? Nie, ponieważ szybko zdaję sobie sprawę że to nie mój styl tylko cudzy – świadomość sprawia że wracam do swojego stylu przejawiania się. Trochę się pogarbię i pokuśtykam nogą, ale to wszystko.

Ale gdy jesteśmy dziećmi, nie mamy takiej wyostrzonej świadomości – naśladujemy silne osoby, które są dla nas autorytetami – i z tego co zaobserwujemy, tworzymy swoje własne reakcje na świat, czyli tworzymy swoją własną rzeczywistość i wizję siebie. O nadmiernej empatii warto wspomnieć jeszcze jedną rzecz. Ludzie tacy jak ja tak mocno się wczuwają w problemy (czasem wyimaginowane) innych ludzi, że pomagają często wtedy, gdy ta osoba tego nie chce. A gdy liczymy na odwdzięczenie się, dostajemy figę z makiem i się obrażamy, gniewamy. To zamknięte, przeklęte koło.

Obserwacja, analiza, wnioski

Zacząłem analizować moją młodość. Tata od kiedy pamiętam ciężko chorował na płuca, co jest pozostałością po głodzie gdy był dzieckiem w Powstaniu Warszawskim. Przeszedł wtedy gruźlicę, miał dziury w płucach co wyszło wiele lat później – papieroski postawiły kropkę nad „i”. Ja natomiast od dziecka miałem gorszą kondycję – jak biegaliśmy za piłką, zawsze szybciej się męczyłem od kolegów. Ktoś powie że geny, a ktoś może dodać że moja podświadomość skopiowała chorobę od taty.

Dziecko prezentuje „magiczny” tryb myślenia. Myśli że jeśli weźmie na siebie chorobę taty, to on wyzdrowieje i nie będzie cierpiał. To wiara że jeśli zabiorę coś komuś, to ja mam a on nie ma. Dla dziecka rodzice to bogowie, ponieważ są silni i wielcy, mogą ukarać ale i nagrodzić. Podświadomość realizuje „zlecenie”, ponieważ sama ma inteligencję 2 -4 letniego dziecka, po czym pojawia się trwały stan zapalny w płucach, zwężający je, odbierający oddech. To dla podświadomości pikuś, pan pikuś.

Więzień sumienia i jelita

Druga sprawa, znacznie poważniejsza – to IBS który zrujnował mi życie. Najpierw myślałem że są dwie przyczyny choroby. Pierwsza to parszywe jedzenie plus duża ilość słodyczy w dzieciństwie, plus herbata non stop (czyli kofeina aktywująca stan alarmowy w ciele, gdzie regeneracja zostaje osłabiona), drugie to strach że na osiedlu gdzie mieszkałem, ktoś mi zrobi krzywdę. Każde wyjście z domu wiązało się z silnym stresem – no i gdy zaczęła się choroba, przed każdym wyjściem dostawałem biegunki. Podświadomość załatwiła sprawę po swojemu – boisz się wyjść? Spoko! Nie wyjdziesz! A to że przez to mam zniszczone życie towarzyskie, to ją nie interesuje. Ona ma ochronić moje życie, i to jak umiała załatwiła. Ale jest też kolejny trop. Mój śp. dziadzio miał raka jelita grubego, wycięli mu kawałek – nie miał stomii, ale niestety wiąże się to z bardzo słabo sygnalizowanymi wypróżnieniami. I ja to pamiętałem, a wtedy akurat byłem jeśli chodzi o IBS zdrowy. Pamiętam jak przez mgłę, że mogłem jechać tramwajem, autobusem, wyjść na miasto. Od lat jestem więźniem sumienia i jelita. Najgorsze jest to, że nie wyobrażam sobie normalnego życia – choroba kontroluje mnie w sposób absolutny.

No i zaczałem się zastanawiać, czy aby ja tej choroby nie skopiowałem? Myślę że to bardzo ważny czynnik w chorobie.
No i rzecz absolutnie najważniejsza – katolicyzm. W NLP jest taka technika, która nazywa się modelowaniem. Naśladujemy ludzi z cechami, które sami chcielibyśmy mieć. Takie wzorowanie się na swoich autorytetach jest powszechne. Jaki autorytet, takie mamy życie – ponieważ go naśladujemy, reagujemy jak on. Warto podziwiać ludzi emanujących spokojem, życzliwością, opanowaniem, mądrością, odważnych, radosnych, umiejących cieszyć się życiem tu i teraz (czyli na pewno nie mnie). W ten sposób klonujemy pożądane cechy, i stają się one powoli naszymi. Potężny autorytet potrafi zmieniać ludzi bez chęci ich zmieniania – po prostu widać że jest szczęśliwy, silny, więc ludzie go naśladują. W NT pisze, że zbawiony będzie ten kto pomagał, ale nie miał nawet świadomości tej pomocy. A ludzie którzy pomagają, wiedzą o tym doskonale. O co więc chodzi? Ano o to, że porzucając wpieprzanie się w życie innych ludzi i uszczęśliwianie ich na siłę, a zajmując pracą nad sobą, zrobimy dużo więcej dobrego. Bo gdy sami się staniemy szczęśliwi, ludzie będą nas naśladować, przejmować za pomocą neuronów lustrzanych nasze pozytywne zachowania.

Modelowanie bajki o Jezusie

A w czym może nam pomóc znerwicowany człowieczek, który pomaga bo czuje się winny, albo myśli że pójdzie do nieba jeśli wciśnie nam bajeczkę, którą i mu wcisnęli? Może dać nam pieniądze, pomóc w czymś, wciągnąć w swoją ideologię żebyśmy mieli jakiekolwiek poczucie sensu życia – ale nie da nam szczęścia, satysfakcji i spełnienia, bo po prostu tego nie ma. Jak byliśmy żebrakami, tak nimi zostaniemy.

Od dzieciństwa my, przymusowi – bo nie pytani o zgodę – katolicy, klękamy, wyznajemy grzechy i oddajemy cześć zwłokom Jezusa, żydowskiego cieśli, o którym nie wiemy czy w ogóle istniał, ponieważ jego życie jest zbitkiem mitów i dawnych wierzeń. Osobiście jestem pewien że istniał taki mistrz duchowy (jeśli nie w realu, to w astralu na pewno), ale z całą pewnością historia o jego życiu jest kłamstwem, bądź metaforą – problem w tym że podświadomość nie rozumie gierek słownych, tylko wszystko bierze za prawdę. A więc cierpienie, poniżenie, mękę i śmierć wśród wyszydzających go wrogów.

Czcisz cierpienie, będziesz cierpiał

Zwłoki Jezusa wiszą na krzyżu – wysoko nad nami, co wskazuje że jest autorytetem. Podkreśla to fakt, że wszyscy przed nim klękają. Jego życie to historia nie tyle nauczania, co zdrady najbliższych i bolesnej śmierci, a w końcu sam załamał się psychicznie umierając „Boże czemuś mnie opuścił”. Tyle mówi historyjka – o której nie wiemy czy jest prawdziwa. Ale to nieważne, ponieważ nasza podświadomość wierzy w co jej podano. W efekcie podziwu dla naszego autorytetu, kierowani jesteśmy przez naszą podświadomość w kierunku cierpienia, chorób, wybieramy znajomych którzy nas zdradzą i oszukają, kobiety które nas zdradzą albo w inny sposób przysporzą problemów i cierpień. I żadne decyzje ani logika nas przed tym nie uchroni, bo podświadomość zawsze wygra z logiką – gdyż ma za sobą moc emocji.

A katolikiem wiele lat byłem zapiekłym, bardzo wierzącym. Czułem się głęboko winny za grzech pierworodny i że przeze mnie zabito Jezusa, co bardzo często podkreślano. Jezus cierpiał, więc i ja cierpię – a badania lekarskie wskazują, że niekoniecznie muszę. Lekarze nie wiedzą jak to leczyć, a mam dostęp do naprawdę niezłych konowałów. Leki rozszerzające oskrzela mają skuteczność śladową – badano to wiele razy przy spirometrii. Leki na biegunkę, np. stoperan zadziałały tylko raz, a gdy się ucieszyłem że mogę czasem wyjść z domu, organizm szybko mi pokazał, że sobie z takimi blokadami poradzi. Do dziś pamiętam ten szaleńczy sprint pod marriottem do toalety na cepeenie. Mało drzwi nie wyrwałem z zawiasów.

Co Twoje a co cudze?

Dlatego warto się zastanowić, co w nas jest naprawdę nasze, a co cudze. Jeśli coś jest nasze, zostawiamy – jeśli cudze, wypędzamy uroczystym aktem oddania tej osobie, od której to wzięliśmy. Wątpię żeby zadziałało, ale spróbować warto.
To jest nasze życie. Mamy je przeżyć, doświadczyć tego co zaplanowaliśmy sobie w świecie duchowym (jako dusze). Biorąc na swoje barki cudze choroby, problemy i ograniczenia, cofamy się w rozwoju – i nie spełniamy tego, czym mamy się zająć, a co dałoby nam masę satysfakcji i spełnienia. Robiąc tak nie tylko nie pomagamy osobom którym chcemy pomóc, ale im szkodzimy – bo ludzie kopiują nasze zachowania, czyli cierpienie. Pomóc innym można tylko i wyłącznie wtedy, gdy staniemy się szczęśliwi i spełnieni. Rozumiesz? Nie staniesz się szczęśliwy przez uwierzenie w jedną z tysiąca religijnych bajeczek o gadającym wężu czy koniu ze skrzydłami, bo to bajki dla prostych ludzi. Szczęście to stan wolności, stan świadomości a nie zawartość umysłu.

Nikt za nas nie przeżyje życia, ani my za nikogo nie przeżyjemy życia. Dlatego polecam baczną obserwację swoich zachowań, reakcji, oraz ocenę czy jest to nasze? Czy w ten sposób wyrażamy prawdziwego siebie? Czy też papugujemy księdza, tatusia bądź ciocię?

 

 

 

http://newsy.braciasamcy.pl/   na razie testowy (na okres 10 dni) nowy portal dla nas.

www.braciasamcy.pl  zapraszam na moje forum. Paniom wstęp wzbroniony!

——————–

Setki moich felietonów KLIK

Zapraszam do kupna moich e książek „Stosunkowo dobry”, oraz „Wyprawa po samcze runo” w E wersji, KLIK.  Bardzo jestem wdzięczny wszystkim tym, którzy poczuwają się do dbania o cały ten interes i go finansują KLIK, także poprzez PayPal, mój meil to coztymikobietami@onet.pl

 

Dodaj komentarz

Top